Rozmowa z ojcem Kamilem Kurasiem

„Bóg przez sport, przez piłkę nożną, mecze czy kibicowanie daje nam wytchnienie i emocje, dzięki którym możemy na nowo nabrać sił”

Rozmowa z ojcem Kamilem Kurasiem z Zakonu Braci Mniejszych zamieszczona na portalu iGol.pl.

Ojciec Kamil Kuraś OFM od 2012 roku związany jest z zakonem franciszkanów, a wyróżnia go to, że jest ogromnym pasjonatem piłki nożnej i kibicem Wisły Kraków, na której mecze uczęszcza. Jak połączyć Boga i sport? Czy w piłce można zauważyć coś boskiego? Zapraszamy na rozmowę.

Kamil Kuraś OFM

Wiara to bardzo ważny i nieodłączny element życia wielu ludzi. Ewangelizacja poprzez sport? Jak najbardziej. Kazania na temat futbolu? Proszę bardzo. Ojciec Kamil Kuraś opowiedział nam o tym, jak połączyć kapłaństwo i piłkę. O tym, co sądzi na temat ogromnych pieniędzy obecnych w futbolu, czy w końcu o tym, jak przeżył spadek Wisły Kraków, której jest sympatykiem.

***

Bóg, sport, piłka… jak to się łączy?

Czy Bóg i sport się łączą? Oczywiście. Pan Bóg jest wszędzie, tak jak wierzymy, i tak do tego podchodzimy.

Zatem jak to dokładnie wygląda?

Zacząć trzeba od tego, że sport jest rozrywką, jest po to, żeby ludziom dawać radość i wytchnienie. Włodzimierz Szaranowicz kiedyś powiedział, że dobrze jest, jak to staje się takim życiem zastępczym, które często rekompensuje stres, problemy czy troski codzienności. Łączy się to w taki sposób, że Bóg przez sport, przez piłkę nożną, mecze czy kibicowanie daje nam wytchnienie i emocje, dzięki którym możemy na nowo nabrać sił czy dystansu. Ale możemy też dzięki temu popatrzeć na naszą rzeczywistość – czasem trudną, dla wielu przygnębiającą – w jaśniejszych barwach. To jest bardzo ważne. Taką rolę powinien odgrywać sport i tak widzę to połączenie.

Kamil Kuraś/archiwum prywatne

Jak osobiście dostrzega Ojciec Boga w piłce?

Tak jak powiedziałem wcześniej, Pan Bóg jest obecny w każdej dziedzinie życia, a w to wliczyć należy sport i piłkę nożną. Nie podchodzę jednak do tego w sposób znany starożytnym: to znaczy, że chcieli mieć bogów po własnej stronie, zwłaszcza kiedy rywalizowały jakieś dwie strony. Jak zatem do tego podchodzę i jak to według mnie wygląda? No tak, że Pan Bóg przez piłkę czy przez to, że mogę być kibicem, daje mi pasję i radość.

I łączy to ojciec ze swoją posługą?

Jako zaprzysięgły kibic i pasjonat futbolu czerpię z tego i na przykład w kazaniach czy homiliach używam analogii piłkarskich.

Można prosić o jakieś przykłady?

Przykład? Proszę bardzo. Użyłem kiedyś analogii do meczu Liverpoolu i Barcelony. Było to słynne spotkanie z 2019 roku, kiedy Liverpool wygrał 4:0 w rewanżu, a wcześniej przegrał pierwszy mecz 0:3. Właśnie przez to przekazywałem i chciałem pokazać ludziom to, że nie wolno się nigdy poddawać. Użyłem także przykładu Salaha, który nie mogąc wtedy grać, miał na sobie bluzę z napisem „Never give up”, był aktywny i nawet z ławki starał się pomóc kolegom. Trzeba zawsze walczyć do końca, ta walka jest potrzebna, walka, dopóki jest nadzieja.

Do czego Ojciec jeszcze nawiązuje?

Inny przykład. Do głowy przychodzi mi taki sprzed trzech tygodni. Mówiłem o odkupieniu. Jeżeli zaufamy Panu Bogu, to Pan Bóg jest w stanie nam pewne rzeczy odkupić. Podałem przykład drużyny Manchesteru United trenowanej przez Matta Busby’ego. W 1958 roku doszło do katastrofy lotniczej w Monachium, w której zginęli wtedy prawie wszyscy będący na pokładzie samolotu, między innymi Duncan Edwards. Wydawało się, że z United już nic nie będzie, a jednak 10 lat później, przeżywszy ten dramat, Busby wygrał puchar Europy. Manchester pierwszy raz swojej historii stał się najlepszą drużyną na kontynencie. Chciałem przez to pokazać, że jeżeli zaufamy Panu, jeżeli się nie poddamy i jeżeli będziemy nadal walczyć, będziemy mieli wiarę w sercu, to Pan Bóg odda nam te nasze marzenia, które kiedyś zostały rozwiane.

Rozumiem. A teraz chcę zapytać o podejście do tych ogromnych pieniędzy obecnych w piłce. Jak to wygląda z Ojca perspektywy?

Masz na myśli perspektywę księdza czy zakonnika, ale tu można poruszyć kwestię perspektywy człowieka przeciętnego, który musi ciężko pracować na chleb, a ogląda mecz piłkarski i widzi samych milionerów. Wydaje mi się, że pieniądze, które są w futbolu i są ogromne, oczywiście demoralizują. Często dzieje się tak, że piłkarze to ludzie oderwani od rzeczywistości. Nawiążę jeszcze raz do lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, bo ktoś kiedyś mówił, że wtedy gracze byli jak koledzy z osiedla, natomiast dziś są to ludzie często wyizolowani od społeczeństwa – jeśli mówimy naturalnie o tych topowych. To jest demoralizujące dla samych zawodników – często dzieje się tak, że stają się celebrytami, zapominają o innych sprawach, nie dbają o innych i to jest złe. Są jednak wyjątki.

A te horrendalne sumy transferowe?

Jeśli chodzi o kwoty transferowe, to sięgają absurdu. Te sumy stają się zbyt wysokie, co w konsekwencji doprowadza do ruiny choćby kluby. Podam przykład Barcelony, która mierzy się z ogromnymi problemami finansowymi. Wydaje mi się, że trzeba na cały ten temat spoglądać z szerszej perspektywy: uważam, że to jest nie najlepsze dla piłkarzy czy samych klubów, bo często później doprowadza do ruiny.

Wierzący piłkarze? Dają dobry przykład?

Jak wiadomo, są piłkarze, którzy deklarują głęboką wiarę w Boga. Wszyscy pewnie się domyślają, o kim mówię, i znają na przykład Kakę, ale często zdarza się, że inni Brazylijczycy są podobni. Wynika to z charakterologii, bo są oni ekspresyjni i emocjonalni – to jest też taka domena chrześcijaństwa w Kraju Kawy. Chciałbym, żeby ci, co głośno o tym mówią, nie tylko o tym mówili, ale żeby kierowali się jakimś kodeksem moralnym – można znaleźć takich zawodników, którzy swoją postawą dają dobry przykład.

A ewangelizacja przez sport? Co Ojciec może powiedzieć na ten temat?

Oczywiście, że można nawracać i ewangelizować poprzez piłkę czy sport. Są kapłani i księża działający wśród sportowców czy kibiców. Nauczający i dający wsparcie i opiekę duchową. Mogę podać przykład księdza Edwarda z zakonu salezjanów, który jest duszpasterzem olimpijczyków. Można także dawać inne przykłady piłkarskich spotkań, jakichś sytuacji związanych z piłką, bardzo trudnych czasami, wręcz niemożliwych, tak jak mówiłem na przykład o tej walce do końca. Na tym polega przecież idea sportu.

Kamil Kuraś/archiwum prywatne

Mógłby Ojciec powiedzieć o tych sytuacjach i trochę rozwinąć swoją myśl?

Przypomina mi się taka sytuacja. Euro 2020, mecz Dania – Finlandia i dramatyczny upadek Christiana Eriksena. Zawodnik pada, cały świat wstrzymuje oddech i zobacz… Ujrzałem wtedy na przykład bardzo emocjonalne wpisy na Twitterze, prośby o modlitwę. Nawet komentujący ten mecz Mateusz Borek mówił, abyśmy razem wszyscy się pomodlili. To pokazuje, że stajemy się w danej sytuacji, zwłaszcza trudnej – jak kiedyś powiedział jeden mądry teolog – anonimowymi chrześcijanami.

Co to oznacza?

Te wartości chrześcijańskie, modlitwa, empatia, współczucie pojawiają się we wszystkich z nas, we wszystkich ludziach.

Jest Ojciec kibicem Wisły Kraków. Spadek boli mocno?

Spadek przeżyłem bardzo. Cóż mogę powiedzieć… Niecały rok temu, pod koniec sierpnia, wyrwałem się do Krakowa na mecz z Legią. Legia przyjechała jako zespół, który dopiero co awansował dalej w Lidze Europy, na ławce Czesław Michniewicz, a wygrała Wisła. Nie było to jednak piękne zwycięstwo, można raczej powiedzieć, że więcej szczęścia, ale to i tak była spora rzecz. Myślę sobie: matko! wygraliśmy z Legią, dopiero co dobrze grała w Europie, więc to pewnie będzie udany sezon. Ale później oczywiście życie wszystko zweryfikowało.

Co Ojciec uważa za przyczynę tej katastrofy „Białej Gwiazdy”?

Na to, że Wisła jest w takim miejscu, w jakim jest, wpłynęła masa błędów. Myślę, że jedną z głównych przyczyn były błędy powtarzane w całej ekstraklasie, czyli ściąganie zawodników zagranicznych, niesprawdzonych, brak wspólnego celu, brak polityki, brak wizji. Wydaje mi się, że tak jest z Wisłą, chociaż pojawili się pasjonaci, jest dobrze chociażby marketingowo. Jednak brakuje według mnie jakiejś wizji, jakiegoś konkretnego celu.

Jaką wizję czy plan mogłaby mieć Wisła? Pytam teraz Ojca jako kibica tego klubu.

Można postawić – jak swego czasu Lech Poznań – na młodych piłkarzy. Zainwestować, a z tego w przyszłości czerpać korzyści, albo skupić się na konkretnym celu. W Wiśle postąpiono tak choćby w sezonie 2010/2011 i tym konkretnym celem, który miał zostać zrealizowany, był awans do Ligi Mistrzów. Uda się albo się nie uda. Ryzyko biznesowe. To się akurat nie udało.

Teraz uważam, że nie ma wizji, i martwię się o to, czy Wisła zdoła szybko wrócić do ekstraklasy.

Ale jest to lekcja pokory dla klubu z Reymonta, bo popatrzymy na przykład na Glasgow Rangers, które odbudowywało się 10 lat, a teraz zagrało w finale europejskiego pucharu. Zobacz, czasem takie sięgnięcie dna jest potrzebne, by w końcu ujrzeć słońce.

Na koniec chcę zapytać na jakiej pozycji grał Ojciec? 

W piłkę w klubie niestety nigdy nie grałem. To był raczej poziom podwórkowy i zawsze stałem na bramce (śmiech). Tak się złożyło, że ta bramka do mnie przylgnęła, i tak zostało na wiele lat. Jeśli chodzi o grę w polu, to jestem kompletnym drewnem, nie mam wyczucia i trudno mi tam grać (śmiech).