Każdy niesie własny krzyż

Droga KrzyżowaCzym jest własny krzyż? Jak to rozumieć?

Pomyślmy jak wyglądała Droga Krzyżowa Pana Jezusa.

Pan Jezus na śmierć skazany.                     

Czy w naszym życiu nie mają miejsca sytuacje, gdzie ludzie nas osądzają i wydają swoje ludzkie wyroki nie wiedząc, co się dzieje w naszych sercach? A my musimy się z tym pogodzić, bo nikt nam nie chce uwierzyć, dopatrując się chociażby jakiegoś drugiego dna w naszym działaniu.

Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.

Osądzeni i po wydanych wyrokach, ocenach musimy dalej iść przez życie. Musimy wziąć swój Krzyż i iść z nim widziani przez wszystkich i nadal wystawieni na wyszydzenie.

Pan Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy.

Również nam zdarzają się w życiu potknięcia i upadki. I najistotniejszą rzeczą w takich sytuacjach jest podniesienie się (z kolan – z grzechu).

Pan Jezus spotyka swą Matkę.

Czy my w naszych cierpieniach nie czekamy, aby był przy nas ktoś bliski? On nie musi nam w żaden sposób pomagać, ale ma być obok nas. Wtedy nam jest łatwiej, bo czujemy współczucie. Ktoś współczuje, czyli odczuwa to co my. Rozumie nas. Bo my przecież oczekujemy zrozumienia.

Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Jezusowi.

Zdarza się w naszym życiu, że ktoś całkiem obcy nam pomaga. Jest nam wstyd, czujemy zażenowanie, ale pomoc należy przyjąć. Jeśli umiemy przyjąć, umiemy również dać. Przyjęcie pomocy, to pokonanie swojej pychy, pewności siebie i niczym nieuzasadnionej dumy.

Święta Weronika ociera twarz Pana Jezusa.

Czasami i my spotykamy osobę w naszym życiu, która stara nam się ulżyć, nawet w bardzo prosty sposób. Niby nic, ale ktoś dostrzega naszą biedę. Dziękujmy Panu Bogu za takich ludzi. Bez nich byłoby nam naprawdę ciężko. Nie wyczekujmy na wielkich bohaterów ratujących nas z opresji, ale wyczekujmy na zwykłych, prostych, czasami nieznanych ludzi, którzy nam podadzą rękę w najmniej oczekiwanym momencie.

Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi.

Upadki w naszym życiu nie należą do rzadkości. Dotyczy to nas wszystkich. Jesteśmy grzeszni, bo słabi. Gdy na chwilę tracimy z oczu Boga, upadamy.  I wtedy musimy się podnieść. Uwierzyć, że Bóg nas kocha i nie ma takiego grzechu, którego by nam nie wybaczył. I z tą wiarą podnośmy się zawsze.

Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty.

Czasami w naszym cierpieniu, w naszej szarej codzienności, gdy uginamy się pod ciężarem naszego życia, pamiętajmy, że obok nas może być ktoś, komu i my musimy i możemy pomóc. Nie skupiajmy się na sobie zbytnio w naszych cierpieniach. Bo to nie koniec świata. Jesteśmy na tej ziemi będąc w „drodze do Ojca” i miejmy to zawsze na uwadze. Pamiętajmy o tym, że nie jest najważniejsze tu i teraz, ale „tam i na zawsze”.  Pamiętajmy też o innych. Może i im potrzebna jest nasza pomoc w „drodze” i chociażby małe wsparcie.

Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci.

I kolejna utrata Boga z oczu, i kolejny upadek, i kolejna porażka. Zastanawiamy się ile razy jeszcze. Ale czy o to chodzi? Bóg wie, że jesteśmy słabi. On to rozumie. I czeka na nasze podniesienie się z grzechu. Tylko pamiętajmy, że On jest. On jest przy nas i czeka na gest z naszej strony, aby pomóc nam się podnieść i wyzwolić. Jest i wyciąga do nas rękę, aby podnieść nas z naszego upadku.

Pan Jezus z szat obnażony.

Są takie chwile w życiu, że wydaje nam się, że już gorzej nie może być. Ale bywa. Zostajemy obnażeni. Publicznie. Przy wszystkich wychodzi na jaw nasz zły (którego się bardzo wstydzimy) uczynek. Wydaje nam się, że z tym sobie nie poradzimy. Według nas, to kompromitacja na całego.  Ale pamiętajmy, Pan Jezus to  dla nas przeżył. Dał się upokorzyć. Bo wiedział, że tylko taką drogą nas wyzwoli. Widocznie i my musimy czasami się zmierzyć w życiu z jakimś wielkim upokorzeniem.

Pan Jezus przybity do krzyża.

I w naszym życiu ludzie, znajomi, a nawet najbliżsi potrafią nas ukrzyżować. Zadać ból i przyglądać się, jak reagujemy, przy okazji wyśmiewając się z nas. To boli najbardziej. Nie rozumiemy tego. Czasami my sami krzyżujemy mam bliską osobę, bawiąc się jej reakcją.

Pan Jezus umiera na krzyżu. Pan Jezus zdjęty z krzyża. Pan Jezus złożony do grobu.

Utrata życia. Jezus wiedział, że aby nas ocalić, musi wypełnić się wola Ojca. Aby zbawić ludzi, musiał cierpieć w sposób niewyobrażalny i umrzeć na krzyżu.  

Gdy Dusza opuściła ciało Jezusa, nastała cisza. Zapadła ciemność. Tłum uciekł. Dotarło do nich, że ukrzyżowali Boga. I co teraz??? Nic. Niezrozumienie, zdziwienie, zawstydzenie i ucieczka. Po takim wyszydzeniu, wyśmianiu, maltretowaniu – NIC. Był wśród nich Syn Boży, a oni Go nie przyjęli. Mieszkańcy jego miasta Go odrzucili.

To musiało być dla mieszkańców Jerozolimy nie do przyjęcia. Zabić Boga. Tego nie da się i nie można zrozumieć. Czy my czasami nie chcemy w naszym życiu zabić Boga? Wyrzucić go z naszego serca? Czy o to chodzi w historii zbawienia?

Przychodzi refleksja. Co się stało? Dlaczego byli ślepi? Czy my nie jesteśmy czasami ślepi? Ślepi na Boga, ślepi na potrzeby innych. Czy nie dzieje się tak, gdy w nas coś umiera? Kiedy karmimy się naszymi „troskami” ponad miarę, utraconymi nadziejami, a może gdy stracimy Boga na długo z naszych oczu?

Gdy tracimy Boga i wyrzucamy Go z naszego serca, pamiętajmy, że część Jerozolimczyków, po śmierci Chrystusa nawróciła się – odnalazła Go. Również my możemy w takiej, i w każdej innej chwili powrócić do Ojca. Uwierzyć, że On nas kocha i czeka na nasz powrót.

Złożenie do grobu, to  najgorszy i ostateczny moment pożegnania się z ”tu i teraz”. Wydaje się, że to definitywnie koniec wszystkiego. Ale nie dla Boga. Bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Pamiętajmy o tym, gdy wydaje nam się, że wszystko się w życiu skończyło.

Jak powiedział ksiądz Jan Twardowski :

„Kiedy wydaje się, że wszystko się skończyło, wtedy dopiero wszystko się zaczyna.”